niedziela, 10 stycznia 2010

Refleksyjny, niedzielny spacer


Lubię spacery, ale w moim wykonaniu trudno to raczej nazwać spacerem. Chodzę krokiem energicznym i dosyć szybkim. Mąż preferuje spacery pilotem po kanałach tv:)a suczka Sara ma już 15 lat i słabe serce więc mi pozostają bardzo często samotne spacery. Idę swoim tempem około 2 godziny i wracam do domu maksymalnie zmęczona, ale bardzo zadowolona. Tak też było dziś. Po mszy w kościele wstąpiłam do domu zabrać telefon i zaproponować mężowi wyprawę nad morze. Rezultat był do przewidzenia-telefon zabrałam, ale już mąż się nie dał zabrać:)
Nad morzem zimą często wieją bardzo silne wiatry, które potęgują uczucie zimna. Dzisiaj też wieje. Między budynkami jeszcze jest znośnie, ale na plaży jest zimnica. podmuchy wiatru smagają po twarzy jak uderzenia batem:)Piasek jest w oczach, ustach jednym słowem wszędzie.
Ciężki dzień dziś mają wolontariusze z Wielkiej Orkiestry. Spotkałam chyba z sześć par ze skarbonkami. Oczywiście wrzuciłam parę groszy do skarbonki i dostałam swoje serducho na kurtkę.
Kocham ten dzień i tą akcję. Z nią kojarzy mi się mój syn.Chyba z piętnaście lat temu, jako młodziutki chłopak grał ze swoim zespołem na koncercie finałowym w Domu Kultury. Chłopcy grali trochę nieporadnie , ale to było piękne. Mój syn nie zyje już dwunasty rok.

Na fotografii haft poświęcony mojemu synowi Jakubowi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz